Prawdziwy Przyjaciel

W czasie pobytu w klinice w Warszawie każdą wolną chwilę spędzała Stasia w szpitalnej kaplicy gorąco modląc się o zdrowie z pełną ufnością poddając się bożej woli. Głęboka wiara w sens swojego cierpienia bardzo pomagała jej wszystko znosić cierpliwie, chociaż nie zawsze było to łatwe. Godzinami zatopiona w rozmowie z Panem nie zwracała  uwagi na otoczenie , a jednak los zrządził inaczej. Po kilku dniach zauważyła że ktoś jeszcze obok równie gorąco się modli. W swoim życiu dobrych ludzi przyciągała jak magnes obdarowując ich swoją dobrocią i tak się też stało i tym razem. Zaczęła z Augustynem bo tak miał na imię odmawiać wspólną modlitwę, wyczuwając w nim bratnią duszę. Intuicja jej nie zawiodła. Okazało się że żona Augustyna jest w bardzo ciężkim stanie nowotworowym na sąsiednim oddziale. Wspólny trudny los poparty codziennymi modlitwami doprowadził do nawiązania bardzo szczerej przyjaźni. W niedługim czasie żona Augustyna odeszła do Pana.

W tych bardzo trudnych chwilach tylko na prawdziwych przyjaciół zawsze można liczyć. Wsparcie duchowe otrzymane od Stasi zaowocowało nawiązaniem bardzo szczerej dozgonnej przyjaźni. Nazwany został przez Stasię Bratem Bliźniakiem , a ich duchowej łączności  w modlitwie nie byłem w stanie dorównać. Zawsze jeżdżąc do Warszawy na badania kontrolne mogliśmy liczyć na zakwaterowanie i wszelką pomoc. Gutek traktował nas jak najbliższą rodzinę.

Nigdy nie zapomniał o imieninach Stasi odwiedzając nas w tym okresie kilkakrotnie. W związku z gwałtownie pogarszającym się stanem zdrowia Stasi starał się częściej ją odwiedzić i cieszyć się jej obecnością choć iskierka życia już tylko się tliła. Tydzień przed jej śmiercią zrobił niespodziankę przywożąc Stasi książkę „Szpital na Banacha” z dedykacją od autora Ks. Mariusza Bernysia, w której jeden rozdział był właśnie Stasi poświęcony. Augustyn kilka razy musiał jej czytać wybrany rozdział , gdyż jej niewidzące oczy umiały już tylko płakać. Bardzo cieszyła się tą publikacją nie kryjąc swojego skrępowania że autor potrafił ją zauważyć. Wracając do Warszawy nie przypuszczał że za tydzień przyjedzie ponownie, lecz na ostatnie pożegnanie.

Drogi Bracie Augustynie
za wszystko co uczyniłeś szczere Bóg zapłać

Adam Gocek



Augustyn podczas odwiedzin Stasi w szpitalu w Warszawie
8 maj 2009 r.

Podczas swoich imienin w roku 2009 przebywała Stasia na naświetlaniach w Paryżu. Jakim miłym zaskoczeniem był fakt przyniesienia jej imieninowego bukietu róż do hotelowego pokoju przez posłańca. Augustyn i tym razem nie zawiódł. Dla upamiętnienia wykonała Stasia zdjęcie komórką do lustra w hotelowej łazience.
15 listopad 2009 r., godz. 14.15

 

Poniżej przedstawiam rozdział z książki ks. Mariusza Bernysia „Szpital na Banacha” poświęcony Stasi.

Kliknij aby otworzyć Szpital na Banacha – Rozdział 24 w formie pliku PDF.

Pierwsza rocznica śmierci


Stasia Gocek     
* 13 wrzesień 1955    + 25 luty 2011


W mroźny, lutowy, otulony białym śniegiem dzień,

zaszumiały Ci ryterskie lasy
i wyruszyłaś samotnie na szlak,
ten bez bólu, najważniejszy, ostatni!
Już czas iść,
Bóg Miłosierny dał Ci znak…

(z nekrologu PTTK)

Smutna rocznica

25 lutego 2011 roku – dzień odejścia Stasi będący jednocześnie
rocznicą moich urodzin i ostatnim dniem wspólnie spędzonym
z jedyną tak bardzo ukochaną osobą.

Dzień który na zawsze zabrał mi całą radość życia
i zmienił diametralnie to co z niego jeszcze pozostało.

Została niczym nie ukojona tęsknota, dużo modlitwy i kontemplacji,
a cmentarz codziennie odwiedzany stał mi się miejscem
tak bardzo bliskim, miejscem gdzie w samotności
mogę sobie ze Stasia swobodnie porozmawiać
i jestem pewny że mnie słyszy i rozumie.

Bardzo gorąco wierzę że po zakończeniu
mojej ziemskiej wędrówki nasze drogi na pewno się spotkają,
co obiecywała mi mówiąc że swoje cierpienie ofiaruje za nasze zbawienie.

Pomny tej obietnicy z radością żegnam każdy mijający dzień
ciesząc się na obiecane spotkanie.

Bardo proszę Stasię podczas codziennej modlitwy o kontakt
podczas snu i muszę przyznać że dosyć często mnie wysłuchuje,
jeszcze bardziej utwierdzając mnie o naszej łączności duchowej.
Po tak miłej i radosnej nocy chciało
by się po prostu nie budzić i spać wiecznie.

Pragnę by ożywienie i budowanie tej strony
dało radość wszystkim Jej przyjaciołom,
a przecież miała ich za życia tak wielu.

Adam Gocek

 

Poniżej zamieszczam kilka fotografii Stasi
wykonanych podczas pobytu na klinice warszawskiej w maju 2009 roku.

Trzy kolejne operacje które zostały przeprowadzone
wtedy dawały jeszcze nadzieję mimo wielkiego cierpienia.

11 maja 2009 r.

Niepewność – o wyniki z wyciętego guza


Dzięki codziennej Komunii Św. i gorącej modlitwie
Stasia wierzyła do końca w powodzenie

Białe róże ofiarowane przez Stasię do szpitalnej kaplicy

Co przyniesie kolejny dzień?
Widok z okna szpitalnego na stolicę o zachodzie słońca

Powoli wracała nadzieja i uśmiech

 

Koniec z kroplówkami, można jeść normalnie!
Przygotował: Adam Gocek

Wspomnienia Joanny

Wspomnienie o Stasi

Stasię poznałam w 2000 r. Medjugorju. Ona była z pielgrzymką autokarową,
ja przyjechałam tam autobusem sama.
Po Mszy dla Polaków podeszłam do ich grupy, bo usłyszałam,
że wybierają się do Tihaliny, do ojca Jozo. Spytałam,
czy mogłabym się tam z nimi zabrać. Stasia
i dwie młode dziewczyny zaprosiły mnie.

W autokarze dużo rozmawiałyśmy ze Stachą
(jak ją nazywały koleżanki), szybko znalazłyśmy wspólny język.
Przed wyjazdem do domu (chyba następnego dnia)
na pożegnanie Stasia dała mi w prezencie figurkę
św. Michała Archanioła.
Miała do Niego duże nabożeństwo, mówiła, jak bardzo jej pomagał.

Po powrocie do Polski utrzymywałyśmy kontakt listowny.
Wiedziałam, że latem Stasia znowu wybiera się
z pielgrzymką autokarową do Medjugorja.

Ja z kolei planowałam też wyjazd tam z koleżanką samochodem.
Gdy przyjechałyśmy do Medjugorja i uczestniczyłyśmy
w pierwszym nabożeństwie wieczornym,
wiedziałam, że grupa Stasi już powinna tam być,
ale wśród kilku tysięcy pielgrzymów niełatwo byłoby ją odnaleźć.

Stasia mówiła, że to Matka Boża zaaranżowała nam
tam poznanie siebie, byłam więc spokojna,
że i teraz się spotkamy.
I rzeczywiście, po tym wieczornym nabożeństwie
koleżanka chciała zadzwonić do Polski,
więc podeszłyśmy do budek telefonicznych,
tam wyniknął jakiś problem z wykręcaniem numerów.
Ktoś do niej podszedł – to była Stasia.

W czasie tego drugiego pobytu przypominam sobie
naszą Drogę Krzyżową na Kriżevac.
Postanowiłyśmy tam pójść wcześnie rano, żeby na górze,
pod krzyżem już być o wschodzie słońca.
W nocy podjechałam po Stasię samochodem,
bo tym razem ich grupa mieszkała daleko od centrum,
i stamtąd do podnóża góry.

Na Kriżevacu było jeszcze bardzo mało ludzi.
Podczas schodzenia zrobiłyśmy sobie skrót
i zupełnie nieoczekiwanie natknęłyśmy się na grupę kapłanów,
którzy pod przewodnictwem ojca Jozo odprawiali swoją Drogę Krzyżową
i inną ścieżką, od tyłu, wchodzili na Kriżevac.

Czekałyśmy, aż oni przejdą, a oni szli i szli, i szli…
Było ich kilkuset. Nie pamiętam dobrze, ale chyba każdy niósł krzyż.
To było niesamowite wrażenie: tylu kapłanów idących Drogą Krzyżową.

Gdy schodziłyśmy, wysiadło mi kolano,
Stasia powiedziała, że jest przewodnikiem górskim,
poradziła, jak to rozmasować, i jakoś zeszłam.

Kolejne spotkanie ze Stasią było rok później,
gdy byłam w sanatorium w Żegiestowie.

W czasie weekendu przyjechałam do niej,
z wielką radością pokazała mi Stary i Nowy Sącz, zawiozła do Rytra.
Potem jeszcze przyjechałam z paroma osobami
z sanatorium na spotkanie modlitewne grupy o. Pio.

Kiedyś Stasia – gdy się dowiedziała, że mam poważne problemy
w pracy – przysłała mi Telegram do św. Józefa.
Korzystałam z orędownictwa tego Świętego za pomocą
Telegramu wielokrotnie i bywałam często zaskoczona,
jak szybko problemy Mu przestawiane są rozwiązywane,
zanim nawet zakończę modlitwę.

Kiedy indziej ja przez pomyłkę wysłałam do Stasi zdjęcie okna
z widokiem na niebo (potrzebowałam wtedy
w pracy ilustracji okna i szukałam w Internecie)
– odczytała to symbolicznie.

A następne nasze spotkanie już było kilka lat później
w Warszawie, gdy Stasia leżała w szpitalu na Banacha.
Odwiedziłam ją tam parę razy.

Miała wtedy operację na twarzy. To było nasze ostatnie spotkanie.
Potem miałyśmy częsty kontakt mailowy, gdy Stasia znalazła się w Paryżu.

Po jej powrocie do Polski – gdy była poparzona i już traciła wzrok
– nasz kontakt się urwał. Już nie była w stanie pisać,
a ja też nie chciałam jej i jej rodziny męczyć,
chociaż bardzo mi brakowało wiadomości o niej.

O jej śmierci dowiedziałam się niedawno.

Bardzo sobie cenię znajomość ze Stasią.
To była wspaniała, bardzo obdarowana przez Boga dziewczyna,
radosna, życzliwa, otwarta, niezwykle uczynna,
dająca ciągle siebie innym. Taką ja pamiętam.

I jej niezwykłą wiarę, miłość, nadzieję, jej zawierzenie Bogu
i Matce Bożej.

19.03.2012, uroczystość św. Józefa

Joanna

Nowenna

Była druga połowa stycznia.
Po raz pierwszy zgromadziliśmy się wieczorem,
spełniając prośbę mamy.
Choć w głębi serca nie czułem tej modlitwy zupełnie,
przyszedłem wbrew sobie. Dla  niej.

Przez ostatnie dni patrzyliśmy jak bardzo cierpi.
Jednak Jej nadzieja związana z nowenną pompejańską była niesamowita.
Promieniała podnieceniem i radością.
Czy nie tak powinna wyglądać prawdziwa wiara?

Najciekawsze jest to, że… Dla Stasi było pewne, że nowenna zadziała i wydarzy się cud. Cud uzdrowienia. Nie dopuszczała innej opcji.

Dla nas, ludzi twardo stąpających po ziemi, uzdrowienie brzmi jednoznacznie.
Ale nie dla niej. Stasia już nie mogła cierpieć.
Za dużo było. Mimo uśmiechu na twarzy
oraz promieniowania dobrocią i troską o innych, była na granicy.
Któż z nas jest w stanie wyobrazić sobie choćby kroplę cierpienia,
jakie jej towarzyszyło przez ostatnie 5 lat?!

Bardzo chciała być zdrowa, Cieszyc się znowu słońcem,
ale za uzdrowienie uważała również odejście.
Żyła wielką nadzieją na spotkanie z Bogiem.
Zawsze powtarzała z głęboką wiarą:
„Bądź wola Twoja…”. I tak miało się stać już niebawem…

 

Rozpoczęliśmy modlitwę.
Chyba więcej było we mnie złości niż nadziei.

Choć nie obiecałem, że nowennę odmówię całą,
nie chciałem jej zasmucić. Odmówić..

Zdawałem sobie sprawę z tego, że ta nowenna przerasta moje możliwości,
i to 100-krotnie. To wielkie obciążenie – zaraz po pracy rezygnować z obiadu,
i kontaktu z dziećmi przez prawie 2 miesiące.
Zostawiać rozgrzebane obowiązki w firmie – bo przyszła pora nowenny.
Zwłaszcza, gdy nie wierzy się w cud.

Mama, która wiązała tak wielką nadzieję z tą nowenną,
zgromadziła nas wokół swojego łóżka z różańcami.
Była niesamowicie szczęśliwa.

Przez pierwsze dni, mimo niemal dramatycznego stanu,
klęczała przez cały czas trwania nowenny.
Cóż to było za świadectwo..

Kobieta wycieńczona do granic, chudziutka,
nie mająca siły wstać z łóżka o własnych siłach,
niewidoma, która nie może utrzymać nawet szklanki wody,
dostaje jakby wiatr w żagle.

Potrafi klęczeć 1,5 godziny w wyprostowanej jak struna pozycji.

Totalnie bez sensu były nasze prośby, aby chociaż siedziała na łóżku.
Nic nie pomogły. Jej wiara była silniejsza od naszej troski…