Piosenka o mrówce…

Do pobytu w Paryżu będę wracał często,
gdyż czas tam przeżyty, sam na sam z Mamą,
był wyjątkowy i niepowtarzalny…

Był wieczór. Zmęczony dniem leżałem w hotelowym łóżku,
trzymając na kolanach laptopa. Odpowiadałem na maile
słuchając cichej muzyki.

Stasia w tym czasie z wielkim bólem
próbowała przełknąć drobną kaszkę
przez poparzoną jamę ustną promieniami.

Piosenki mijały – jedna za drugą.
Nagle mama poprosiła mnie,abym wrócił
do poprzedniej. Zdziwiłem się, miałem wrażenie,
że skupiona jest na bólu przełykania i nie słucha muzyki.

Natychmiast wróciłem do poprzedniego utworu.
Była to piosenka Bułata Okudżawy,
w wykonaniu Pawła Orkisza – „Piosenka o mrówce”.
Odłożyła talerz z kaszką. Zasłuchała się jak nigdy…
Puściłem piosenkę kilka razy.

Po dłuższej chwili zadumy – powiedziała:
„Piękna piosenka, piękne słowa…”.

Chwilkę pomyślała i powiedziała dalej:
„Ale wiesz co? Jedna rzecz w niej jest nieprawdziwa.”
Słuchałem tą piosenkę wielokrotnie,
ale nigdy nie zastanawiałem się nad głębią słów.

Zaskoczony zapytałem:

– Co takiego jest nieprawdziwego?
– Ostatnia zwrotka, a w zasadzie ostatni wers – odpowiedziała –
chodzi mi o słowa „I smutni samotnością mrówczych serc”…

Wiesz, jak ktoś pokocha Pana Boga tak naprawdę,
tak jak w tej piosence, ta mała mrówka,
nie znajdzie smutku ni samotności w swoim sercu”.
Nieważne, co go w życiu spotka.

Piosenkę tą słuchała wielokrotnie przez kolejne dni,
aż do końca mojej wizyty w Paryżu.

Niestety nie mogę umieścić piosenki na naszej stronie,
ze względu na prawa autorskie,
ale można poszukać jej w internecie.
Zacytuje jedynie jej słowa:

Piosenka o mrówce

Musimy przecież modlić się do kogoś.
Pomyślcie, ot, przychodzi taki dzień,
że mała mrówka do nóg chce upaść komuś,
że oczom duszy swej uwierzyć chce.

I odtąd już nie znajdzie sobie miejsca,
–    bo wszystko było, wszystko zdarzyło się –
dopóki z mrówczej myśli swej i serca
nie stworzy tego, kogo kochać chce.

Cierpliwie miesza glinę w drżących dłoniach,
w skończone dzieło własny oddech tchnie.
W dzień siódmy odpoczywa zachwycona,
bo Pan jej wielkim, możnym Panem jest.

Wszystko czym była – przekreśla jednym gestem.
Odrzuca wszystko, jak przeklęty garb.
Do nóg upadnie, by całować jeszcze,
do serca sukni strzęp tuli jak skarb.

I długo w noc ich cienie się kołyszą,
Przez ciemność płynie ich bezgłośny szept.
Są piękni, mądrzy, jak bogowie ciszy
i smutni samotnością mrówczych serc.