Tak bardzo cię kocham…
W zasadzie to wspomnienie piszę chyba tylko dla siebie.
Chcę, aby na tej stronie znalazła się i ta, jakże osobista chwila,
której opisać nie jestem w stanie.
To było w połowie lutego. Mama w bardzo poważnym stanie,
niedosłyszała, nie widziała, praktycznie nie mówiła.
Ważyła może ze 35 kilogramów.
Nie była w stanie przejść sama nawet kilku metrów po domu.
Każdy z nas, braci, który do niej przychodził,
meldował się – głośno wymawiając swoje imię.
No, prawie każdy. Mnie poznawała inaczej –
po charakterystycznym dotyku – zawsze na powitanie
delikatnie masowałem jej plecy.
Czuła się coraz gorzej. Ale w najgorszym śnie
nie spodziewałem się jeszcze wtedy, że może odejść.
Od dziecka mówiła nam wszystkim, że nas kocha.
Słowa te – nie robiły na nas wrażenia. Ciągle je powtarzała.
Tym razem było jednak inaczej –
Przytuliła mnie do swojej piersi jak nigdy dotąd.
I z tak niesamowitym wzruszeniem,
wielkim drżeniem w głosie, powiedziała:
Łukasiu, tak bardzo cię kocham…
Nie jestem w stanie opisać uczuć, jakie się we mnie zrodziły.
ani Jej głosu, ani niczego. Po prostu się nie da.
Róża od mamy
Już o tym pisałem na www, jednak usunąłem ten wpis.
Nie sądziłem, że może mieć dla kogokolwiek znaczenie.
Ostatnio przyszedł Maciek, przyjaciel, przewodnik górski
i zapytał, czemu zniknęła róża i wpis o niej.
Postanowiłem wpis umieścić ponownie:
1 marca 2011 (dzień pogrzebu):
Chcę się z Wami podzielić wielką radością,
jaka mnie spotkała na pogrzebie w dniu dzisiejszym.
Z kaplicy cmentarnej wyniesiono trumnę mamy,
i wszystkie wieńce. Zaczął formować się kondukt.
Po chwili zobaczyłem, że jedna z róż, odpadła z wieńca.
Leżała na ziemi tuż pod moimi stopami.
Dokładnie w miejscu, gdzie stałem.
Natychmiast schyliłem się po nią,
ucałowałem z wielkim szacunkiem jak relikwię.
Mocno ściskałem ją do końca uroczystości,
po czym zabrałem do domu.
Oto jej fotka:
Różę ususzyłem, stanowi dla mnie cenną pamiątkę z ostatniego pożegnania.
I daje wiarę, że życie nie kończy się z ostatnim tchnieniem…