Wspomnienia

Darowane chwile

Dzień 1 lutego 2011 roku był dla mnie dniem szczególnym, który na zawsze pozostanie głęboko w mojej pamięci, do którego myślami wracam bardzo często i tymi wspomnieniami chciałbym się podzielić z wszystkimi przyjaciółmi Stasi. Zbliża się północ 31 stycznia – dzisiaj zmiana plastrów przeciwbólowych, których dawka została już dawno przekroczona, dodatkowo stare plastry zdejmujemy po godzinie żeby wzmocnić skuteczność działania choć wiem że nie jest to dopuszczalne.

Może dzisiejsza noc będzie trochę lżejsza, może oboje trochę dzisiaj odpoczniemy. Jeszcze o godzinie drugiej w nocy zastrzyk z morfiny i teraz pragnę już tylko zasnąć chociaż na parę godzin – tak jest przecież codziennie, a zaległości zbierają się od wielu miesięcy. Nie wiem czy spałem kilkanaście minut kiedy obudziła mnie Stasia głaszcząc po twarzy – nie śpij Adam proszę nie śpij. Na początku nieprzytomnie poprosiłem żeby sama usnęła bo jest bardzo późno, jednak na jej stwierdzenie „… ja chyba zdrowieję, nic mnie nie boli i szkoda mi spać – ciesz się ze mną …” od razu oprzytomniałem. Powoli zaczynało do mnie wszystko docierać , ale nie mogłem nic z tego zrozumieć, skąd ta przemiana. Było po trzeciej, sen uleciał gdzieś bezpowrotnie, teraz liczyła się tylko Stasia nie ona sama my razem. Przytuliła się do mnie bardzo mocno nie zważając na ranę na brzuchu i tak przytuleni trwaliśmy mówiąc nie wiele, bojąc się spłoszyć tego chwilowego szczęścia którym los nie wiadomo czemu nas obdarzył. Przed oczami stanęło mi całe nasze wspólne życie dobre i złe chwile – nie tylko same dobre złych nie było. Jak to szybko zleciało. Za rok będziemy obchodzić 35 rocznicę ślubu. Cieszyłem się bardzo, przecież od wielu miesięcy nie byliśmy tak blisko i tak bardzo szczęśliwi oboje. Dlaczego ta darowana chwila jest taka krótka. O szóstej rano z przerażeniem stwierdziłem że zapomniałem usunąć poprzednie plastry przed północą – od razu wiedziałem co się stało że Stasię przestało boleć.

Moja wina, ale czy wina? Może sam Bóg tak chciał żebyśmy przeżyli tak bardzo szczęśliwe trzy godziny w środku nocy będące swoistym pożegnaniem dwojga tak bardzo kochających się małżonków.

Smutna rocznica

25 lutego 2011 roku – dzień odejścia Stasi będący jednocześnie
rocznicą moich urodzin i ostatnim dniem wspólnie spędzonym
z jedyną tak bardzo ukochaną osobą.

Dzień który na zawsze zabrał mi całą radość życia
i zmienił diametralnie to co z niego jeszcze pozostało.

Została niczym nie ukojona tęsknota, dużo modlitwy i kontemplacji,
a cmentarz codziennie odwiedzany stał mi się miejscem
tak bardzo bliskim, miejscem gdzie w samotności
mogę sobie ze Stasia swobodnie porozmawiać
i jestem pewny że mnie słyszy i rozumie.

Bardzo gorąco wierzę że po zakończeniu
mojej ziemskiej wędrówki nasze drogi na pewno się spotkają,
co obiecywała mi mówiąc że swoje cierpienie ofiaruje za nasze zbawienie.

Pomny tej obietnicy z radością żegnam każdy mijający dzień
ciesząc się na obiecane spotkanie.

Bardo proszę Stasię podczas codziennej modlitwy o kontakt
podczas snu i muszę przyznać że dosyć często mnie wysłuchuje,
jeszcze bardziej utwierdzając mnie o naszej łączności duchowej.
Po tak miłej i radosnej nocy chciało
by się po prostu nie budzić i spać wiecznie.

Pragnę by ożywienie i budowanie tej strony
dało radość wszystkim Jej przyjaciołom,
a przecież miała ich za życia tak wielu.

Adam Gocek

 

Poniżej zamieszczam kilka fotografii Stasi
wykonanych podczas pobytu na klinice warszawskiej w maju 2009 roku.

Trzy kolejne operacje które zostały przeprowadzone
wtedy dawały jeszcze nadzieję mimo wielkiego cierpienia.

11 maja 2009 r.

Niepewność – o wyniki z wyciętego guza


Dzięki codziennej Komunii Św. i gorącej modlitwie
Stasia wierzyła do końca w powodzenie

Białe róże ofiarowane przez Stasię do szpitalnej kaplicy

Co przyniesie kolejny dzień?
Widok z okna szpitalnego na stolicę o zachodzie słońca

Powoli wracała nadzieja i uśmiech

 

Koniec z kroplówkami, można jeść normalnie!
Przygotował: Adam Gocek

Wspomnienia Joanny

Wspomnienie o Stasi

Stasię poznałam w 2000 r. Medjugorju. Ona była z pielgrzymką autokarową,
ja przyjechałam tam autobusem sama.
Po Mszy dla Polaków podeszłam do ich grupy, bo usłyszałam,
że wybierają się do Tihaliny, do ojca Jozo. Spytałam,
czy mogłabym się tam z nimi zabrać. Stasia
i dwie młode dziewczyny zaprosiły mnie.

W autokarze dużo rozmawiałyśmy ze Stachą
(jak ją nazywały koleżanki), szybko znalazłyśmy wspólny język.
Przed wyjazdem do domu (chyba następnego dnia)
na pożegnanie Stasia dała mi w prezencie figurkę
św. Michała Archanioła.
Miała do Niego duże nabożeństwo, mówiła, jak bardzo jej pomagał.

Po powrocie do Polski utrzymywałyśmy kontakt listowny.
Wiedziałam, że latem Stasia znowu wybiera się
z pielgrzymką autokarową do Medjugorja.

Ja z kolei planowałam też wyjazd tam z koleżanką samochodem.
Gdy przyjechałyśmy do Medjugorja i uczestniczyłyśmy
w pierwszym nabożeństwie wieczornym,
wiedziałam, że grupa Stasi już powinna tam być,
ale wśród kilku tysięcy pielgrzymów niełatwo byłoby ją odnaleźć.

Stasia mówiła, że to Matka Boża zaaranżowała nam
tam poznanie siebie, byłam więc spokojna,
że i teraz się spotkamy.
I rzeczywiście, po tym wieczornym nabożeństwie
koleżanka chciała zadzwonić do Polski,
więc podeszłyśmy do budek telefonicznych,
tam wyniknął jakiś problem z wykręcaniem numerów.
Ktoś do niej podszedł – to była Stasia.

W czasie tego drugiego pobytu przypominam sobie
naszą Drogę Krzyżową na Kriżevac.
Postanowiłyśmy tam pójść wcześnie rano, żeby na górze,
pod krzyżem już być o wschodzie słońca.
W nocy podjechałam po Stasię samochodem,
bo tym razem ich grupa mieszkała daleko od centrum,
i stamtąd do podnóża góry.

Na Kriżevacu było jeszcze bardzo mało ludzi.
Podczas schodzenia zrobiłyśmy sobie skrót
i zupełnie nieoczekiwanie natknęłyśmy się na grupę kapłanów,
którzy pod przewodnictwem ojca Jozo odprawiali swoją Drogę Krzyżową
i inną ścieżką, od tyłu, wchodzili na Kriżevac.

Czekałyśmy, aż oni przejdą, a oni szli i szli, i szli…
Było ich kilkuset. Nie pamiętam dobrze, ale chyba każdy niósł krzyż.
To było niesamowite wrażenie: tylu kapłanów idących Drogą Krzyżową.

Gdy schodziłyśmy, wysiadło mi kolano,
Stasia powiedziała, że jest przewodnikiem górskim,
poradziła, jak to rozmasować, i jakoś zeszłam.

Kolejne spotkanie ze Stasią było rok później,
gdy byłam w sanatorium w Żegiestowie.

W czasie weekendu przyjechałam do niej,
z wielką radością pokazała mi Stary i Nowy Sącz, zawiozła do Rytra.
Potem jeszcze przyjechałam z paroma osobami
z sanatorium na spotkanie modlitewne grupy o. Pio.

Kiedyś Stasia – gdy się dowiedziała, że mam poważne problemy
w pracy – przysłała mi Telegram do św. Józefa.
Korzystałam z orędownictwa tego Świętego za pomocą
Telegramu wielokrotnie i bywałam często zaskoczona,
jak szybko problemy Mu przestawiane są rozwiązywane,
zanim nawet zakończę modlitwę.

Kiedy indziej ja przez pomyłkę wysłałam do Stasi zdjęcie okna
z widokiem na niebo (potrzebowałam wtedy
w pracy ilustracji okna i szukałam w Internecie)
– odczytała to symbolicznie.

A następne nasze spotkanie już było kilka lat później
w Warszawie, gdy Stasia leżała w szpitalu na Banacha.
Odwiedziłam ją tam parę razy.

Miała wtedy operację na twarzy. To było nasze ostatnie spotkanie.
Potem miałyśmy częsty kontakt mailowy, gdy Stasia znalazła się w Paryżu.

Po jej powrocie do Polski – gdy była poparzona i już traciła wzrok
– nasz kontakt się urwał. Już nie była w stanie pisać,
a ja też nie chciałam jej i jej rodziny męczyć,
chociaż bardzo mi brakowało wiadomości o niej.

O jej śmierci dowiedziałam się niedawno.

Bardzo sobie cenię znajomość ze Stasią.
To była wspaniała, bardzo obdarowana przez Boga dziewczyna,
radosna, życzliwa, otwarta, niezwykle uczynna,
dająca ciągle siebie innym. Taką ja pamiętam.

I jej niezwykłą wiarę, miłość, nadzieję, jej zawierzenie Bogu
i Matce Bożej.

19.03.2012, uroczystość św. Józefa

Joanna

Nowenna

Była druga połowa stycznia.
Po raz pierwszy zgromadziliśmy się wieczorem,
spełniając prośbę mamy.
Choć w głębi serca nie czułem tej modlitwy zupełnie,
przyszedłem wbrew sobie. Dla  niej.

Przez ostatnie dni patrzyliśmy jak bardzo cierpi.
Jednak Jej nadzieja związana z nowenną pompejańską była niesamowita.
Promieniała podnieceniem i radością.
Czy nie tak powinna wyglądać prawdziwa wiara?

Najciekawsze jest to, że… Dla Stasi było pewne, że nowenna zadziała i wydarzy się cud. Cud uzdrowienia. Nie dopuszczała innej opcji.

Dla nas, ludzi twardo stąpających po ziemi, uzdrowienie brzmi jednoznacznie.
Ale nie dla niej. Stasia już nie mogła cierpieć.
Za dużo było. Mimo uśmiechu na twarzy
oraz promieniowania dobrocią i troską o innych, była na granicy.
Któż z nas jest w stanie wyobrazić sobie choćby kroplę cierpienia,
jakie jej towarzyszyło przez ostatnie 5 lat?!

Bardzo chciała być zdrowa, Cieszyc się znowu słońcem,
ale za uzdrowienie uważała również odejście.
Żyła wielką nadzieją na spotkanie z Bogiem.
Zawsze powtarzała z głęboką wiarą:
„Bądź wola Twoja…”. I tak miało się stać już niebawem…

 

Rozpoczęliśmy modlitwę.
Chyba więcej było we mnie złości niż nadziei.

Choć nie obiecałem, że nowennę odmówię całą,
nie chciałem jej zasmucić. Odmówić..

Zdawałem sobie sprawę z tego, że ta nowenna przerasta moje możliwości,
i to 100-krotnie. To wielkie obciążenie – zaraz po pracy rezygnować z obiadu,
i kontaktu z dziećmi przez prawie 2 miesiące.
Zostawiać rozgrzebane obowiązki w firmie – bo przyszła pora nowenny.
Zwłaszcza, gdy nie wierzy się w cud.

Mama, która wiązała tak wielką nadzieję z tą nowenną,
zgromadziła nas wokół swojego łóżka z różańcami.
Była niesamowicie szczęśliwa.

Przez pierwsze dni, mimo niemal dramatycznego stanu,
klęczała przez cały czas trwania nowenny.
Cóż to było za świadectwo..

Kobieta wycieńczona do granic, chudziutka,
nie mająca siły wstać z łóżka o własnych siłach,
niewidoma, która nie może utrzymać nawet szklanki wody,
dostaje jakby wiatr w żagle.

Potrafi klęczeć 1,5 godziny w wyprostowanej jak struna pozycji.

Totalnie bez sensu były nasze prośby, aby chociaż siedziała na łóżku.
Nic nie pomogły. Jej wiara była silniejsza od naszej troski…

Ostatnia prośba…

W niniejszym artykule piszę na temat pięknego wydarzenia.
To chyba najważniejszy post, jaki umieszczę na stronie www.
Najważniejsze będzie zakończenie.

Podzieliłem artykuł na kilka części,
będę je publikował co kilka dni…

– Łukasz.. Chciałam z tobą porozmawiać…

Zdziwiłem się, gdyż nigdy mama tak ze mną rozmowy nie zaczynała.

– Czy coś się stało?

– Nie, ale chciałam cię o coś prosić.
Rozmawiałam już z Adamem, Michałem i Tomkiem.

– Dobrze, zjawie się za kilka chwil. Tylko coś skończę w biurze.

Za kilka minut byłem znowu u mamy.
Nie było rzeczy, której bym jej odmówił. Tym razem było inaczej.

Było późne popołudnie, koniec listopada.
Na polu szaro i wilgotno. Usiedliśmy przy stole.
Z trudem wsłuchiwałem się w słowa mamy, wypowiadane z wielkim bólem.

– Mam tutaj obrazek – MB z Pompei.
Dostałam go zupełnie przypadkiem.
Chciał bym, abyś mi kilka sztuk wydrukował.

– Jasne, nie ma problemu, powiedz tylko ile chcesz. Zaraz będą gotowe.

– No.. dla was, braci, dla taty i może dla dziadków. Zrób 6.

Wziąłem obrazek i wstałem od stołu, aby zaraz zabrać się do pracy.
Mama nagle powiedziała – wiesz… Ta Maryja jest moją ostatnią deską ratunku.

Zdziwiłem się. Obrazek widziałem pierwszy raz, zupełnie mi się nie podobał.
Mało tego, znałem Madonny czczone przez mamę,
ale o Tej usłyszałem pierwszy raz.

– Chcę cię prosić, podobnie jak twoich braci i tatę,
abyście złączyli się w modlitwie
i odmówili tą nowennę razem w mojej intencji.

– Mamo, myślę, że nie będzie problemu, ale co to za nowenna,
czy nie lepiej jakąś bardziej znaną?

– Nie.. To bardzo ważne dla mnie.
Dzisiaj trzy różne osoby przyniosły mi informację o cudownej nowennie.
Nowennie Pompejańskiej. Mam wrażenie, że Maryja daje mi znak,
przez jaką modlitwę chcę mnie uzdrowić – powiedziała.

– Jest tylko jeden problem. Nowenna jest bardzo długa.
Jej odmawianie zajmie ponad godzinę,
przez 50 dni. Nie wolno opuścić ani jednego.
Zaczniemy ją po nowym roku,
bo teraz już niedaleko do świąt.
Wielu przyjaciół obiecało, że dołączy się do nowenny.

– Co? ponad godzinę dziennie przez 2 miesiące?
To szaleństwo! Przecież wiesz, że żaden z nas nie wytrzyma..
Mamo! Idą ferie, chcę z dzieciakami gdzieś pojechać,
sam myślę o Alpach – jak sobie to wyobrażasz??

Mama zasmuciła się trochę, ale dała mi znać,
jak bardzo to jest ważne dla niej.
Nie miałem wyjścia, powiedziałem, że spróbuje, ale nic nie obiecuje,
i do niczego się nie zobowiązuję.

Obraz MB. z Pompei

Wyszedłem w głębi serca czując wściekłość.
Uważałem, że mama nie ma prawa prosić mnie o coś takiego,
czego nie mogę wykonać, ale i nie mogę jej odmówić.
Jeszcze wtedy nie byłem świadomy tego, co ma się wydarzyć
w trakcie i na zakończenie nowenny.