Jeszcze nie umieram…

Było to na jesień ubiegłego roku.
Nie potrafię przypomnieć sobie miesiąca dokładnie.

Siedziałem w biurze – kolejny dzień do wieczora.
Sporo nerwów w pracy, ciągła walka z czasem,
aby zdążyć ze zleceniami…
Nie miałem czasu wpaść do mamy od chyba trzech dni..
Teraz wstyd się przyznać, ale nie dało się.

Nagle weszła do biura Dominika.
Powiedziała, że z mamą jest bardzo źle,
i żebym poszedł na różaniec.
Trochę się zdziwiłem, dopiero co była w wyśmienitej formie.

Natychmiast pojawiłem się w pokoju, gdzie leżała.
Aż mnie cofnęło. Nigdy nie byłem aż tak blisko śmierci.

W pokoju panował półmrok, paliła się gromnica.
Zjechała się cała rodzina i najbliżsi przyjaciele.
Był nawet Augustyn z Warszawy.

Poczułem się fatalnie – dlaczego nikt mnie wcześniej
nie poinformował! Byłem wręcz wściekły.
Poczułem się jak ktoś spoza rodziny..
W głębi serca wiedziałem, że to ja zawaliłem.
Jak mogłem u mamy nie być kilka dni.
Przecież była za ścianą.

Odmawiano różaniec. W oczach były łzy.
Okazało się, że mama – w stanie skrajnego wycieńczenia,
dostałą biegunki. Organizm odrzucał pokarm
podawany do żołądka przez rurkę. To ją dobiło.
Była nieprzytomna od kilkunastu godzin.
To miał być koniec. Przynajmniej tak to wyglądało.

Nie wytrzymałem. Przesiedziałem różaniec
z zagryzionymi wargami i pięściami.
Zablokowałem się. Widziałem cierpienie mamy nie raz,
ale zawsze można było z nią porozmawiać, potrzymać za rękę.
Tym razem było fatalnie.

Wieczorem nie wytrzymałem presji,
Trochę się napiłem. Nie potrafiłem sobie z tym poradzić.
Do domu wróciłem koło piątej nad ranem.

Na drugi dzień – w godzinach południowych
Stasia zaczęła łapać kontakt ze światem.
Była słabiutka..

Podtrzymywana – na siedząco – powiedziała mi jedno ważne zdanie.

Łukaszku, nie martw się o mnie.
Ja jeszcze nie umieram.
Jestem czcicielką św. Michała,
i mam obietnicę, że będę wiedziała o swojej śmierci wcześniej.
Jak już przyjdzie pora – powiem ci.

Któż by w to uwierzył. Może są tacy, ale nie ja.

Słowa te wróciły do mnie dopiero w lutym, 2 dni przed śmiercią.
Choć wg mnie – była jeszcze w lepszym stanie niż poprzednio,
powiedziała słabiutkim głosem:

Synu, źle ze mną. Umieram…

Przytuliłem ją bez słowa.
Choć w to nie wierzyłem w głębi serca,
nie potrafiłem nic odpowiedzieć.
To były ostatnie słowa, jakie do mnie powiedziała.