Pierwsze pożegnanie…

To było tak niedawno…
Zapadł wyrok, natychmiastowa operacja głowy w Warszawie.
Nie trzeba było mi tłumaczyć co to oznacza…

Kiedyś, nabawiłem się złamania czaszki w wypadku drogowym.
Wiedziałem dobrze, czym grozi operacja.
Liczyłem się nie tylko ze śmiercią, ale i z nieprawdopodobnym cierpieniem,
którego namiastkę poznałem.

Przyjechała samochodem, do rodziców, pożegnać się.
Ależ była wyśmienitą aktorką…

Łza kręciła się Jej w oku, głos drżał jak poszarpany wiatrem,
ale nie dała po sobie nic poznać.

Mamusiu, to tylko badanie, zabieg, musimy się upewnić,
że wszystko jest ok, trzeba tylko zatoki wyczyścić…
No jasne że to nic poważnego…

Dziadkowie mieli niewiele do 80-ki, babcia chore serce,
problemy z nadciśnieniem. Nie mogła ich martwić.

Całe życie się o nich troszczyła, jakże teraz mogła by zaryzykować
choćby jedną łzę.. Nie mogła powiedzieć prawdy..

Śmiała się, rozweselała. W końcu udało się uspokoić przeczucia.

 

Zostaliśmy sami w pokoju w Mamą, we dwójkę.
Skończył się teatr, skończyła się gra.

Próbowała coś powiedzieć: Łukaszku, wiesz, ..
Tak musi… Nie wychodziły żadne zdania..

Nie mogłem tego wytrzymać, przerwałem.
Brutalnie, podniesionym głosem powiedziałem:

Mamo, nie mów nic, no zamknij się już…

Rozpłakaliśmy się wtedy, przytulili, pojawił się niesamowity ścisk w gardle.
Ta chwila trwała może 5, może 10 minut…

Później patrzyłem tylko na światła odjeżdżającego powoli samochodu.
Być może po raz ostatni…